Szatynki zasłonięte przezroczystą pleksi
przed wzrokiem ciekawskich akantów
żyją w boksach próżni z zapachem choinek.
Nad nimi boeingi, widmo deszczu, smogi
folii jak duchy lub wirujące strzępy plastiku
ponad biurami. Nikt nie chce oddychać
tutaj. Jednym światło ledów wydaje się zimne,
inni przeglądają się w poręcznych lustrach,
kiedy w porze lunchu ich miętowe nitki
suną między zębami. Z nienagannym szkliwem
trzeba mówić cicho. Jest z nami dyrektor, ma na
biurku laptop i bukiecik czegoś na kształt
nasturcji. Spokój dyrektora gasi popołudnie,
kiedy do nas mówi, zsuwając pilotem zasłony