Herostrates

Jan Lechoń

Czy­li to bę­dzie w So­fii, czy też w Wa­szyng­to­nie.
Od egip­skich pi­ra­mid do śnie­gów To­bol­ska
Na ty­sią­cz­ne się wior­sty roz­sia­dła nam Pol­ska,
Pa­pu­ga wszyst­kich lu­dów – w cier­nio­wej ko­ro­nie.

Ka­le­ka, jak bez­no­dzy żoł­nie­rze szpi­tal­ni,
Co będą ze łzą wiecz­ną cho­dzi­li po świe­cie,
Taka wy­szła nam Pol­ska z urzę­du w po­wie­cie
I taka się po­wlo­kła do ro­bót – w ko­pal­ni.

Dziew­czy­na, na mat­czy­ne nie­po­mna prze­stro­gi,
Nie­praw­ny dóbr suk­ce­sor, ora­nych przez dzie­ci,
Ro­ba­czek świę­to­jań­ski, co w nocy za­świe­ci,
Wspo­mnie­niem daw­nych bo­gactw ży­ją­cy ubo­gi.

A dzi­siaj mi się w zim­nym po­wie­wie je­sie­ni,
W sze­le­ście rdza­wych li­ści, le­cą­cych ż kasz­ta­nów,
Wy­da­ła ko­ścio­tru­pem spod wszyst­kich kur­ha­nów,
Co cze­ka trwoż­ny chwi­li, gdy dało od­mie­ni.

O! zwal­cież mi Łazien­ki kró­lew­skie w War­sza­wie,
Bez­dusz­ne, zim­nym ryl­cem dra­pa­ne mar­mu­ry,
Po­krusz­cie na ka­wał­ki gip­so­we fi­gu­ry
A Ce­res kło­so­no­śną utop­cie mi w sta­wie.

Czy wi­dzisz te ko­lum­ny na wy­spie w te­atrze,
Co wi­dok mi za­mknę­ły da­le­ki na ście­żaj?
Ja to­bie roz­ka­zu­ję! W te słu­py ude­rzaj
I bij w nie, aż roz­kru­szysz, aż ślad się ich za­trze.

Je­że­li gdzieś na Sta­rym po­ka­że się Mie­ście
I utkwi w was Ki­liń­ski swe oczy zie­lo­ne,
Za­bij­cie go! – A tru­pa za­wlecz­cie na stro­nę
I tyl­ko wieść mi o tym ra­do­sną przy­nie­ście.

Ja nie chcę nic in­ne­go, niech jeno mi pła­cze
Je­sien­nych wia­trów gędź­ba w pół­na­gich ba­dy­lach;
A la­tem niech się słoń­ce prze­glą­da w mo­ty­lach,
A wio­sną – nie­chaj wio­snę, nie Pol­skę zo­ba­czę.

Bo w nocy spać nie mogę i we dnie się tru­dzę
My­śla­mi, co mi w ser­ce wra­sta­ją zwąt­pie­niem,
I chciał­bym raz zo­ba­czyć, gdy prze­szłość wy­że­niem,
Czy wszyst­ko w pył roz­kru­szę, czy… Pol­skę obu­dzę.

Twoja ocena
Jan Lechoń

Wiersze popularnych poetów

Hymn wieczorów miejskich

Mia­sto tań­czy drżą­ce­go kan­ka­na w barw­nym mle­ku świa­teł roz­pro­szo­ne dy­szy nie­bo jak zga­szo­ny dy­wan na­marsz­czo­ny z flan­dryj­skich ko­ro­nek as­falt śli­sko ucie­ka przed świa­tłem w łuk w umar­łym ka­dłu­bie uli­cy moż­na bar­dzo gło­śno mó­wić moż­na… bar­dzo ci­cho krzy­czeć. La­tar­nia­mi mia­sto zga­si gwiaz­dy i dźwięk za­cznie w…

Kamień

Ja tyl­ko je­stem ka­mie­niem I jako nie­mow­lę tu, Ob­ję­ty mat­ki ra­mie­niem, Ci­che­go uży­wam snu. Le­d­wie świt du­cha pół­sen­ny Mnie z łona mar­two­ści zwie I w mo­jej pier­si ka­mien­nej Po­czu­ciem ist­nie­nia tchnie. Jesz­czem zwią­za­ny łań­cu­chem W sze­re­gu bez­wied­nych brył Z ogól­nym na­tu­ry du­chem, Z ko­leb­ką bez­wied­nych…

Mewa i orzech

geometria geometria tego miejsca i świadomość że tutaj jest tak pusto i ojciec zwisający z drzewa rozbiegane cienie tak jasne lustra puste pnie brzóz Stąd nie można się wypatrzeć. Cokolwiek pozwoli sobie na intensywny wydźwięk, natychmiast okazuje się awarią kroplówki. Palce kostnieją od deszczu. Wszystkie…