Samotność,
ogromna perła samotności,
w niej się ukryłam.
Przestrzeń,
która się rozprzestrzenia,
w niej ogromnieję.
Cisza, źródło głosów.
Nieruchomość, matka ruchu.
Jestem sama.
Jestem sama, a więc jestem niczym.
Co za szczęście.
Jestem niczym, a więc mogę być wszystkim.
Egzystencja bez esencji,
esencja bez egzystencji, wolność.
Jestem czysta jak to, czego nie ma,
bezpieczna jak platońska idea,
bogata jak możliwość.
Śmiejąc się wyciągam ręce
do tysiąca moich wspaniałych przyszłości.
Mogę stać się pianą na morzu
i osiągnąć jej szczęście krótkotrwania.
Albo meduzą i mieć na własność
całą śliczność meduzy.
Albo ptakiem z jego szczęściem lotu,
albo kamieniem z jego szczęściem wieczności,
albo drogą mleczną.
Jestem sama, jestem silna.
Samotność chroni mnie.
Jestem sama, a więc mnie nie ma,
nie ma mnie, a więc istnieję
doskonale jak doskonałość,
rozmaicie jak rozmaitość.
Potem przyjdą ludzie.
Dadzą mi skórę, kolor oczu, płeć i nazwisko.
Dadzą przeszłość i przyszłość
gatunku homo sapiens.