Nad rzeką kładka z poczerniałych
desek. Wiatr roztrąca sitowie.
Stąd dotąd twój ciemny zaśpiew
i ani kroku dalej, aż wypali się
ze szczętem. Przy strumieniu
bażant – niewidzialny w jesiennej
pożodze. Rozpływasz się w pręgach
dymu nad ugorem. I właściwie
gdyby cię zabrakło, nie zaszłaby
żadna zmiana. Tak doskonale
przylegacie do siebie. Wymienni
w każdym oddechu, w każdym podmuchu