To, co umyka, powraca w twardym oświetleniu.
Wiatr odświeża zapomniane. Zadowolone
z siebie gawrony spacerują po szkolnym dziedzińcu.
Nadmierna pobłażliwość nie popłaca.
Wiele z tych rzeczy, o których myślisz,
jest zaskakująco zużytych, jak twoje pantofle
poplamione mąką, bułką i jajkiem, zdarte
w miejscu, gdzie pięty ocierają się o materiał.
Dzisiejszy wieczór nie będzie lepszy niż zwykle.
Coraz więcej małych sklepików plajtuje. Już nie ma
z kim pogadać. Grube sprzedawczynie dłubiące w nosie
odchodzą w niebyt. Pojawiają się wytresowane kasjerki –
mówić „dzień dobry”, patrząc prosto w oczy.
Przechodzę do porządku nad wiosennym remanentem.
W szafie – duża ilość wolnych wieszaków. Wibrują cichutko.