Liryka, liryka, tkliwa dynamika

Konstanty Ildefons Gałczyński

Sam nie rozumiem, skąd to mi się bierze,
że jestem mitologiczne zwierzę,
ni to świnio-byk ni to koto-pies,
w ogóle z moich stron:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.

Idę, powiedzmy, wieczorem z Arturem
i nagle: księżyc wschodzi nad murem,
Artur ostrzega, bo dobry kolega:
– Nie patrz. – A ja jak bóbr:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.

W takim „Przekroju” po prostu się boją
bo jak na przykład wejdę do pokoju
i się zamyślę, powiedzmy, o Wiśle,
to zaraz łzy jak groch:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.

Wy się nie dziwcie, śliczni panowie,
sześć lat po świecie tułał się człowiek
i nagle: Polska i harfa eolska,
po prostu cud jak z nut:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.

Będziecie śmiać się, lecz daję słowo:
ja czytam nawet „Gazetę Ludową”
i „Pokolenia”, i wiersze w „Kamenie”,
i czytam, i szlocham, och!
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.

Niech mnie zarąbią, niech honoraria
wyda na wieńce Artur Marya!
Ja jestem Polak, a Polak jest wariat,
a wariat to lepszy gość:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.

A po pogrzebie pod korniszon
niech epitafium mi napiszą:
TU LEŻY MAGIK I MAŁPISZON,
pod spodem taki tekst:
„liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal”.

5/5 - (1 głosów)
Konstanty Ildefons Gałczyński

Wiersze popularnych poetów

Deszcze

Deszcz jak siwe łodygi, szary szum a u okien smutek i konanie. Taki deszcz kochasz, taki szelest strun, deszcz – życiu zmiłowanie. Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż? w ogrody wód, w jeziora żalu, w liście, w aleje szklanych róż….

Gramatyka

(— a wrosnąć w słowa tak radośnie, a pokochać słowa tak łatwo — trzeba tylko wziąć je do ręki i obejrzeć jak burgund pod światło). Przymiotniki przeciągają się jak koty i jak koty są stworzone do pieszczot miękkie koty ciepłe i potulne mruczą tkliwość andante…

Śpiew murów

Nocą, gdy mia­sto od­pły­nie w sen trze­ci, a nie­bo czar­ną prze­wią­że się chmu­rą, wstań bez­sze­lest­nie, jak czy­nią to dzie­ci, i kon­chę ucha t a k przy­łóż do mu­rów. Za­le­d­wie wes­tchniesz, a już cię do­le­ci z sa­me­go dołu pię­ter kla­wia­tu­rą w szu­mach i szme­rach skłę­bio­nej za­mie­ci…