Trójwymiarowy wiersz,
wymierny trzywers
z wymiennymi literkami.
Rozpada się na miliony drobniejszych
tworząc strukturę –
wyindywidualizowany punkt.
Wewnątrz (po zewnętrznej stronie
odbicia) jest przestronny przeciąg
i konfrontacja słowa.
Tam gdzie Jung jest młody
umieszczone są nadwyrazy
nad wyraz prześmiewne:
Nietche jest niczym,
dla Kanta nie ma miejsca w centrum,
a Arys to talerz.
Na ciemnych uliczkach
przestrzeni międzywersowej
słychać pewny siebie głos przewodnika:
„O! A tam na lewo bije się sprzeczność z paradoksem!”
Największą atrakcją turystyczną
są jednak wiersze-miasta:
„Natomiast na to miasto autor poświęcił większą część swego życia.
A potem umarł.”
Słysząc słowo „umarł” małe wiersze
przystanęły na chwilę patrząc na siebie z przerażeniem.
Duże, stare wiersze parsknęły śmiechem.
Na wschodzie wiersze pokłóciły się
i toczą wojnę o pojęcia na śmierć w zeszycie.
Niedokończone liryki siedzą w inkubatorach
i grają w karty taliami od króli do trójek.
Grafomania została wrzucona do jednej celi
z poezją wulgarną i nie bardzo mają
o czym rozmawiać.
Najgorzej mają się wiersze chore
na raka samogłosek, bo nie rozumieją
dlaczego leżą w szpitalu dla obłożnie obłąkanych.
Poezje Wojtyły poszły na piwo z Wojaczkowymi –
nareszcie mogą się zainterpretować
w siebie i w portrety.
Reszta jest ujednolicona w obłok.
Adam Grzelec