Najpierw róża, co różą żadnego nie jest ogrodu
– do którego nie wiedzie nawet boczne wejście.
Dalej, bezkrwista jak leukemia, jest
krew – i życie, które spóźniło się na śmierć.
I głos, co języka nie ma wspólnego z mową.
Usta, na zawsze niepewne swoich warg,
na których nigdy nie usiądzie nawet
płatek cienia, kryjomy pocałunek dnia.
– Czasem o rzęsę zaczepi się ćma
– matka zmarła – i zaraz w ognisko oka spadnie.
I jeszcze ptak, co nigdy do nieba nie doleci
bo nie ma ziemi, z której by mógł wzlecieć
I głód, co już nie zazna żadnego owocu
i w dłoni ziarnko, co jest mogiłą owocu.