Wiosno, roboto polna! Wychodzimy!
Brat z ciężkim koszem ziarna na pole szerokie,
okrakane przez wronę,
ja lekkodusznie wyżej na powietrze strome
ze słowem skrytym w świetle jak ze zimorodkiem.
Z jego blasku w odlocie po diament zimy
został nam cień lecący do słońca: skowronek.
Bratu, chociaż bezmyślne, wschodzi to Zielone
na razowiec, na strzechę, na potrzebę wszelką.
Ja zaś gospodaruję móżdżkami ptasimi:
w nich o jaju myślątko i o ziarnie ćwierkot.
Ale co lat dwadzieścia zmieniamy robotę.
Ja przed Historią siejącą zagładę
sieję, sadzę – uciekam w żyto i ziemniaki.
A brat w moich spod gruzu wyniesionych zbiorkach
dopiero wtedy czyta – o czym? właśnie o tym,
czegom się orząc wyrzekł.
Mówi: to ciężej niż głęboka orka,
choć zamysł inny, a cel niejednaki,
ale bratni – najwyżej:
Spod rąk czynnych przy zbiorach, nad czoło schylone,
nad czoło wzniesione
wyleci z żyta życia taki sam skowronek.