Aż w podróży, która tyle lądu trwoni,
kraj zapachniał od skończonych sianokosów.
Nasłuchuję w unoszącej mnie samotni:
Tylko pociąg stuka
w moją ścianę ruchomą: w wiatr,
pułap – jak zamilkła kukułka.
Pole moje spod kół uciekło,
jaka fala jego ślad orze.
Stąd wybrzeże tak wydaje się daleko,
że dłonią wyczerpałbym morze.
Brak mi sierpa jak słowa, by podcinać ruchem wysokość.
Mój zagon po zbóż fali żegluje,
oto chwyta wiatr w obłok,
żagiel żytem posrebrniał.
Ofiaruję ci, ojcze, ojcowiznę wyżętą:
snopek życia i ostu.
Matko, kłoniąc się pytam:
– Zdrowaś?
– Łąkiś pełna?