Szyje łabędzie, którym obca wojenna sztuka
i obce lwy, suszące piasek pustyni w Afryce
– przesuwają jeziora w tył, w krainę śmierci
i brzegi do tyłu, w krainę możnego oddechu.
Gołębie dzioby, otwarte jak ludzkie oczy,
którym ciała poległych wlały miękkość pobojowiska,
piją wody ciepła i czarnym nocnym haustem
zrzucają śpiącą Europę jak worek – w morze Śródziemne.
O, tam rozkosz! I ludność Francji, leniwe hiszpańskie kobiety,
pijani Anglicy, śpiewność Rosjan i powolni Szwedzi
będą się przechadzać po dnie, podobni straszliwym aniołom,
będą odkrywać swą ludzkość, pozbawioną ciężaru ciała,
nieważcy, staną się braćmi, płynący, wierzący w Boga łatwo
jak w latarnię morską. Tu, wśród wodorostów
każdą zieloną smugą nauczą się własnych włosów
i spragnieni, pić poczną jak konie; w końcu się uniosą
i rozpłyną w chmurach – w dnach powolnych parowców.
Podobni pęcherzom powietrza – tu, wśród wodorostów.
Podobni końskim chrapom, miękkim końskim chrapom
tu, wśród wodorostów.
Poeci snów – wam moje zdziwienie,
jak wielka przepaść, w którą wlewa się ogrom płynnego żelaza,
rozwartym ujściem chińskich rzek: dźwiękiem gongu.
Witold Wirpsza