Rozgrywamy się na kanwie języka, którego ktoś nas kiedyś, na nieświadomce, korzystając z tego przerażającego ontologicznie czasu, jakim jest dzieciństwo, nauczył – to rodzi niebywałe pokłady epifanii samotności. Przynajmniej u mnie. Ten dzienniczek był – udaną zresztą – próbą oswojenia tego niewyrażalnego ukurwienia byciem, jakie paraliżuje albo rozhisteryzowuje (na przemian, bez reguły) moje postrzeganie. Nie ma tu grama ambicji – tu podłożyć cokolwiek z krytycznoliterackiego stołu, jest tylko – słusznie już wyśmiane przez wszystkie szanujące się metodologie – świadectwo. Świadectwo uczestniczenia w pewnym fragmencie – czego? Ilekroć obcuję z naprawdę dobrą sztuką, mam wrażenie bycia składową scenografii. Dużo w tym (wyznaniu) przestrzeni. I „dobrze”.
Tomasz Pułka