Wiersz dla Brigitte Bardot (2)

Adam Wiedemann

Ostatnio już tylko pojedyncze zdania. Oczywistość
wniosków praktycznie uniemożliwia prowadzenie śledztwa,
bo któż zna, któż znałby imiona wszystkich
kundli wałęsających się po miasteczku, wzrok jak kundel
(mniejsza zresztą o porównania), jak weszka na brudnym
kundlu snuje się po tekście i kąsa (nawet kąsa),
zerkając wprost, na boki, niepewnie biorąc to, co
dane, te zdania, i już dalej, lepiej
wiedząc to, co poprzednio i zapominając
to, co przed tym, przezornie, w granicach wieczności,
a więc niby wariacko, choć to oczywiście
nieprawda, to, co piszą i co sobie myśli
ten, co nad tym, nie powiem, pochylony, zerka,

bo tamten przy sąsiednim w całkowitym skupieniu
ogląda zdjęcia, więc właśnie: jedyne,
na czym się można skupić, to cudza gęba, praktycznie
zawsze milcząca i odporna na wszystkie zgwałcenia.
Mówię wprost, jak widzicie, choć pewnie zerknąwszy
dziesięć razy znad tekstu (jeśli to tekst) już nie macie
pojęcia, o czym piszę (bo piszę, wyobraźcie sobie,
dworzec Ostrów, stolik sztuczny marmur i dopita
kawa, to tu dziesięć lat temu z Beatą
Zużewicz robiliśmy sobie zdjęcia czując, że to umrze
i umarło), aczkolwiek, jeśli mam być szczery,
to sam zerkam, bo tamten, o czym już wspomniałem,
przy sąsiednim wygląda jak (tu, pozwólcie, przerwę,

lecz róg trzymam)… No więc takiego balu
nie było, jak pamiętam (doszedł do krzyżówki
i tak myślałem, zacznie? – zaczął) nigdy, bo też fakty
nie są od tego, żeby się powtarzać (panowie
chowają piwo do torby i piją
jakąś potworność ze słoja), choć nie twierdzę,
by ta niepowtarzalność temu bądź owemu faktowi
mogła dodać uroku, powiedzmy (co za moc
w tym długopisie), że ocalę historię biustonosza:
Paulina w sukni z dekoltem, trochę zbyt obszernej,
ramiączka spod niej wyłażą, tzn. stwierdziłem,
że wyłażą, ale się okazało, że da się je odpiąć,
więc odpięliśmy, niestety, ten bal tak się zaczął,

że trzeba było zwiewać na miasto i szukając
(znów problem z liczbą mnogą), więc w czasie szukania
jakiejś knajpy, gdzie dałoby się usiąść, Paulina
stwierdziła, że ten biustonosz (też trochę zbyt obszerny,
od koleżanki) zsunął się; jakimś cudem
udało się go rozpiąć i nagle, pośrodku Miodowej,
co za akcja. Z tego wszystkiego aż się
zakolegowaliśmy z panią szatniarką i nawet
potem żałowałem, że nie jest to bal szatniarek,
natomiast kiedy już stamtąd wychodziliśmy (razem
z Kingą, z trudem ukrywającą zniecierpliwienie),
pani, podając nam kurtki, w ramach pożegnania
pyta się, skąd jesteśmy, więc ja, że częściowo

z Wro., a częściowo z Gra., na co ona, widocznie
sprowokowana taką odpowiedzią, a czym się
zajmujecie? – ja znowu, częściowo (ufff, równie
dobrze mógłbym ocalić Żydów…), i w tym momencie
doszło do mnie, że nie mam do powiedzenia
nic o nas jako o nas, wobec czego nas nie ma,
stwierdzenie faktu. Ale wróćmy do rzeczy: recenzja
o dość interesującej jak na ten gatunek formie
albo: słuchacz, w którego wciela się tym razem
kobieta – rozumiecie, do niektórych tekstów
podchodzi się jak do nagrobka i tylko
z takich zdań można wnosić, że leży tam człowiek.
Za słabo jestem namagnesowany, albo co? Świadomość

włącza się jak alarm w samochodzie (któż zliczy
wszystkie numery rejestracyjne, które chciałoby się
nosić w zębach, jak własne) na każdym ostrzejszym zakręcie
i wypad (jak to mówią), żeby pan sobie nie myślał,
że zbieramy na alkohol, no i się zaczyna,
tzn. najpierw do tamtego, przy sąsiednim (zero
reakcji, najlepszy sposób na takich), potem siłą rzeczy
do mnie, więc mówię, że już słyszałem całą tę przemowę,
ale naprawdę nie mam forsy (a papierosy w kiosku
kuszą), w tym momencie wkracza nocny patrol, więc niby
że niby my koledzy, jakaś gadka, a oni, o dziwo,
podchodzą do tamtego (chłopiec w marynarce, z gazetą,
w wyglansowanych butach) i go legitymują, no a my (już

my) ciągniemy to dalej, bo ja też w sumie nie cierpię
być legitymowany, chociaż w sumie mam dowód
na dowód, że nie przebywałem w zakładzie karnym ani
w tym tam ich Markocie, wyobraź sobie ten smród, trzystu
dziadków z wrzodami, wiesz jak wrzód śmierdzi?, mógłbyś
się tym zająć, jak piszesz, bo to jest materiał,
a nie te pokazówki, co na okrągło puszczają
w telewizji, ot, wieczny klient domów
opieki (a to chyba Beck!, w radiu), notoryczny
naciągacz, nuda tej egzystencji porównywalna z nudą
mojej (wszystko zależy od tego, gdzie przebywasz,
bracie), weszki w odzieży, obieranie cudzych
kartofli, matka ma swój biznes, brat ma swój

biznes i tylko on buntownik, poeta-obieżyświat
ze znajomością języka niemieckiego, żal patrzeć,
ta fioletowa kurteczka, ten wąsik, teraz z kumplem
jedziemy pod Opole, do zielonoświątkowców: jeść
dobrze dają i telewizor bez ograniczeń, tylko
do zmiany wiary chcą człowieka skłonić i napierdolić
się nie można, jak człowiek wróci raz napierdolony,
to koniec, tak go słucham i czuję, że się trochę
wstydzę przed tamtym (wysoki blondyn, długie proste
włosy, z nim to bym sobie chętnie porozmawiał,
choć właściwie to nie wiem, co jest ważniejsze, jakość
rozmowy czy jakość rozmówcy, może raczej łatwość
albo, przepraszam, ładność, uroda, powierzchowność), który

chyba zresztą akurat przysnął, więc się rozpędzam, grzęznę
w rozważaniach moralnych, pomału zmienia się to w koszmar,
fakty się nie dublują, zdania – owszem, w końcu,
w ramach pożegnania i żeby coś się wydarzyło,
daję mu „Długie pożegnanie” (zamiast dać Piotrkowi
dla Marioli) i to jest właśnie ten patos,
o którym gadaliśmy dziś rano z Andrzejem
(czy zauważyli państwo, że komentatorzy sportowi
wypowiadają słowo „Andrzej” dokładnie tak jak poeci
śląscy?), i przypomina mi się, jak w pociągu streszczałem
chłopakom „Burzę” i słuchali z (jak to się
dawniej mawiało) wypiekami na twarzach, a byli to
żołnierze jadący do szkółki podoficerskiej i nawet

Podsiadło nie był im znany (Prospero, ten czarodziej,
uśpił króla, z pomocą Ariela, to był syn tej
wiedźmy?, nie, to był ten, co go wiedźma
w tym drzewie, no więc go uśpił, a wtedy dworzanie,
bo oni nie byli uśpieni, zaczęli natychmiast knuć spisek
przeciw królowi, i już się skradają z nożami,
a wtedy Ariel budzi króla, miał taką specjalną
piosenkę, król zdziwiony, co wy tak z tymi nożami?,
a oni: to lew, panie, lew chciał nas napaść), on idzie
obudzić kumpla, bo ten ich pociąg właśnie się podstawia,
kumpel śpi jak zabity, dostaje parę razy
w łeb „Długim pożegnaniem”, wreszcie wstaje, od razu gotowy
do bójki, tamten go ciągnie na peron, a ten jak nie ryknie

na cały dworzec, spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj,
spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj,
spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj, nie odzywaj się do mnie.

Twoja ocena
Adam Wiedemann

Wiersze popularnych poetów

Niemowlę

punkt o dwunastej — gdy chybocący się korowód przeciągał miastem w huku korków z butelek pod serpentin deszczem gdy go się najmniej spodziewano jeszcze na jakiejś sali przy podłej orkiestrze…

elegia na odejście butów

każdy człowiek jest osobnym narodem. mówisz – masz zakrwawione ręce. walczymy, obrona trwa i będzie trwała aż skończy się słońce. wypali i schowa pod powiekami. tymczasem można by przecież zdjąć…

Okolice Warszawy

Stał człowiek na skrzyżowaniu o świcie, drżąc jak liść… patrzył…’ patrzył w niebo — i nie wiedział, dokąd iść… Tak dłużej być nie może, nie będzie_dłużej mógł… Dziś trzeba zdecydować czy wybrać jedną…