sam wiesz jak to jest, gdy czasem
kroi się na coś, na co ma się samczą
ochotę i, z czystej uczciwości, trzeba
powiedzieć – sorry, jestem zajęty –
co wcale nie musi oznaczać, że ma się
jakieś zajęcie, które wypełnia ci ręce.
rzekomo najlepiej upić się wtedy jak
świnia i z głuchym łoskotem zwalić się
z nóg na podłogę jak ścięte drzewo. lub
opowiadać te bajki o tym, że kiedyś
rozwaliłeś samochód o nazbyt nachalną
kurewkę i odtąd kobieta kojarzy się
z jednym: upaćkanym krwią wgnieceniem
na masce.
wreszcie gdy ona zdejmuje koszulę i
włazi ci do śpiwora, zaczynasz odczuwać
ochotę na kawę, albo herbatę i kilka
ciastek,chociaż nie masz naprawdę ochoty
na jedno ni drugie ale ciasteczka
trzeba gdzieś kupić, więc można wyjść
w to obce miasto, w które cię wrzucił
jeden telefon tego faceta, który z boku
na bok wygniata kurtkę polara na
skleconym z ławek posłaniu, więc
proponujesz mu miejsce obok
dziewczyny, na co on się nie zgadza.
chodzi mu o to, że jest
zmęczony. tym bardziej musisz się
ruszyć po te pieprzone ciasteczka
w tę syntetyczną jasność sklejoną
z wnętrzności neonów. gdybyś tylko
zobaczył turków palących pięciomarkowe
marlboro, mógłbyś ich sprowokować.
oni z chęcią zrobią ci kuku. wtedy
darowałbyś sobie ciasteczka i wrócił
z powrotem, nie wycierając tej miazgi
po nosie, modląc się o to, by z tych obrażeń
pozwoliła ci się wylizać samemu.