Nie ma gdzie uciec, by słyszeć własne myśli
wszędzie zgiełk dotrze – uparcie się wwierci.
Uciekłem z miasta i tu za mną przyszli
brydżyści ziejący szlemami – groźniejsi od śmierci.
Co noc chrapliwy gramofon słowikom urąga –
co wieczór nienawiść w parku nieci –
od świtu śpiew fałszywy po łąkach się błąka
a pod nogami dzieci… tysiące…milion dzieci…
Bo dzieci mają swoje najważniejsze sprawy
które zmierzch dopiero w klatki domów wygna.
Księżyc w okna puka… natrętny… ciekawy
jaśminowa za oknem czai się maligna –
Las upity mocnym księżycowym światłem
kołysze się bredzi – swawolny pijany –
wzywa śród nocy ptactwo – psy i dziatwę
i płoszy zalęknione szepty zakochanych…
A ja tu wśrodku w rozgwarze w rozjęku –
w wołaniu – płaczu – śpiewie – trącany rozmową
zaczepiany kwileniem – dysonansem dźwięków
daremnie szukam zagubione słowo…
Ziemia dygoce – pod niebem skwarny sierpień …
za ścianą chrobot – za oknem jabłoń dyszy
i piszę list do ciebie… że źle mi, że cierpię
szukając własnej myśli w poszarpanej ciszy …