Bohaterom — poematy, rapsody!!!
Bohaterów uczczą potomni,
na cokołach nazwiska ryte
i marmurowy pomnik.
Walecznym żołnierzom — medal!
śmierci żołnierskiej — krzyż!
Zakląć chwałę i mękę
w stal, granit i spiż.
Zostaną po Wielkich Legendy,
że tacy byli Ogromni,
mit zakrzepnie i — będzie
Pomnik.
A kto wam opowie, Przyszli,
nie spiż i nie mitu temat —
że JĄ zabrali — zabili…
i że JEJ nie ma…
Czy była dobra? — Nawet nie —
często się przecież kłóciła,
stuknęła drzwiami, burknęła…
ale — była.
Ładna? Nie była nigdy ładna,
nawet nim głowa się posrebrzyła.
Mądra? Ot, zwyczajnie, niegłupia…
No, ale… była.
Rozumiesz: była, a gdy Jej nie ma,
to każdy kąt tu oczy złe ma
i zaraz widać, że Jej nie ma.
Nie żeby wielkie słowo: Dom,
mój Boże, cóż to za gospodarstwo?!
(nie byli z Warszawy)
mąż cały dzień w warsztacie,
syn — także miał gdzieś swoje sprawy,
pokoik często nie sprzątnięty
(bo wodę z dołu przynosiła),
tak jakoś stały wszystkie sprzęty,
tak jakoś zegar uśmiechnięty,
no — była.
Była.
I cóż? Człowiek? Nie — nieważne —
statystyka żadna Jej nie wymieni,
dla świata, Europy mniej niż pyłek,
ważna to rzecz ten Jej wysiłek!
ale gdyś zbliżył się do sieni,
nim klamkę wziąłeś, nim drzwi pchnąłeś,
jakoś w powietrzu zapachniały
ni ciepła zupa, ni ręcznik biały,
tak jakoś ciepłość cię owiła,
no…
była.
I wzięli.
Poszła, jak stała.
Od ognia.
Zupy nie zdążyli…
zabrali, poszła — nie ma,
zabili.
Wróci z warsztatu mąż,
usiądzie ciężko na stołku,
ręce opadną na podołku,
głową wodzi i patrzy.
Ognia nie ma pod blachą —
ścierka spadła i leży,
talerz na stole — brudno.
Nie wstaje. Pochyla się. Myśli.
Trudno.
Nie ma.
Zje chleba i zupy z warsztatu
fabrycznej — obcej i marnej.
Je i patrzy:
na półce milczący,
zimny i martwy Jej garnek.
Nie pójdzie już do warsztatu,
syn wróci z miasta zgłodzony,
w łóżko nie zaścielane
rzuci się w butach zbłoconych.
Nie uśnie.
Będzie patrzył i nie zapomni…
Tam Matki wystygły garnek
JEJ POMNIK…