będziemy się tak ślizgać po powierzchni słów pisać
w liczbie mnogiej rozciągać wzdłuż kawiarnianych
parasolek przesypywać przez perspektywy scalać
ze sklepowymi szybami drukować niespokojne zaproś
mnie na kawę dogasać w matecznikach stron tytułowych
przegrywać zakłady o jutrzejszy sprawdzian wiadomości
z rannego wstawania rozstrajać zawsze pewne słoje dębu
aż dźwięk wyprzedzi jedno z tysiąca nakreślonych miast
i podprowadzi pod palce piękną pustą szklankę popatrz
przez denko gaśnie ten słowotok świecą latarnie
między drzwiami a niebem gubi się szron.