dawne życzenia się kruszą jak piekące wargi.
próbujemy wyciągać drzazgi, wyprowadzać się
na spacer, oddychać możliwie świeżym powietrzem.
nie zawsze wychodzi, czasem jakaś grudka oddechu
zapląta się między żebra, przeniknie przez skórę.
więc co noc topimy księżyc. żeby zrozumieć, zgubić,
wykołysać aż zaśnie. budzimy się na bosaka; igiełki
pod paznokciami i często ślepe myszki. z mojej ławki
całkiem dobrze to widać, grad bębni o dachy,
rdzewieją piosenki. tylko w niedzielę i święta
budzą nas otwarte na oścież drzwi i długi cienki oddech,
przygryzione wargi, aż do bólu, aż do cienkich kości
których przecież nie ma, których nigdy nie będzie.