Ostatnich papierosów już prawie nie pamiętam,
wszak teraz jesień, pokój pusty i cisza.
Budzę się w kilku odcinkach, przeciągam, patrzę
przez okno. Czysty naturalizm. Zielone drzewa
w ogrodzie, albo chciwe rany na skórze, złamania
otwarte. Mieszam dwie łyżeczki zielonej z kogutkiem,
widzę cię na dnie. Dopijam przy gazecie. Jeśli wyjdę,
a wyjdę na pewno, będzie sól na bosych stopach, świat
zmyślony wczoraj przez małego chłopca, przez siedem
gór i rzek. Bo nigdy nigdzie cię nie zabiorę, niczym
nie nakarmię, mam tylko kaszel i intarsję na kaszlu.
Orła i reszkę, źle wytarte szyby.