Męczyło nas słońce (zatkaliśmy otwory bielizną) w samym
sercu stada. Białe wiersze używały ciekawych narzędzi
wymyślonych przez Indian. Dzieliłam sekundy na drzewa. Moja załoga
pijała powietrze w sukienkach zielonych od palm. Dlatego mamy w sobie
czystą, smaczną wodę. A potem stado zmieniło się w tłum — coś jak
osobiste, białe mgiełki wokół ludzi. Siedzimy, patrzymy,
ile po nas zostało na stole. To nasz ulubiony moment.