zza lady chmurnej nie widać nieba
tylko reklamę czerwoną: maggi
strzęp słońca odbija się w nożu do chleba
i blasze mosiężnej od wagi…
nad drzwiami jest dzwonek lecz nigdy nie dzwoni
nad oknem jest zegar – lecz dawno nie chodzi…
jest kasa z kluczkiem – lecz także co po niej…
jest kłótka – zbyteczna cóż znajdzie tu złodziej?…
wystawa jest w oknie lecz dzieci nie nęci
bo nie ma w niej reklam obrazków zabawek…
i neon nie błyszczy i nic się nie kręci
w tym małym sklepiku ze Smoczej ze Stawek w tym małym sklepiku są półki i kosze
a sklep jest milczący i smutny i starczy…
a człowiek zgarbiony wpatruje się w grosze
i liczy… i widzi że znowu nie starczy…
i dzwonek nie dzwoni – i milczy mruk zegar
i półki są puste i lampka migoce
a żona jest w domu… bo coś jej dolega
i coraz ciemniejsze i dłuższe są noce
w maleńkim sklepiku na półkach jest troska
a chleb taki ciemny jak ciężkość na duszy
a w kącie śpi żałość i bieda żydowska
patrzy na zegar… i czeka aż ruszy…
papierki papierki – nędzarskie kredyty…
szufladki szufladki luksusy piwnicy…
marzenia marzenia wiecznie niesytej
ulicy… ulicy… żydowskiej ulicy…
kilo mydła…
kilo chleba…
by uciszyć głód…
poproś w sklepiku centymetr nieba
i szczęścia jeden lut…