Twoje słowa stają się tak dokładne
że nie ma wolnego miejsca między nimi
a nami. — Daj spokój — mówisz — łzy
to żaden wkład do rozmowy.
Już bardziej w ciemniejącym sadzie
białe naparstnice i to, że światło nad ranem
pali się w domu, w naszym domu,
gdzie przedmioty nie tworzą już zgranej paczki.
A gdybyśmy znaleźli planetę, na której
możemy żyć? Tam, gdzie noc jest gęsta
i topi kolory w szklanych łódkach głosek?
Podczas gdy to, co na zewnątrz
jest jedynie dogasającym warszawskim
zimnym wpływowym popołudniem
które potrafi przechodzić przez ściany i być
częścią ciebie, i odwiedzać mnie
po raz ostatni, po raz przedostatni?