Szybki kurs otwierania oczu

Tomasz Pułka

1.

Wyjście. To, kiedy idziesz od środka, od centrum dramatu,
o którym nic nie wiesz, bo rozrywa się dokładnie na tafli
oka. I nie przypadkiem napisałem „rozrywa”, bo rozegranie
tej sceny w takim odniesieniu (a nie pamiętamy, nie wiemy
nic przecież o dotychczasowych konotacjach, jakie wczoraj
spisywałem na starym bilecie – a było w początku tego zdania
powiedziane, że „nie pamiętamy, nie wiemy”, choć nawet
nie ma do tego przypisu – a ciągle to „tego”, niedokreślone,
naszkicowane) jest bzdurą. Wyjście. Od palca do krzesła

błyskawicznie rozmazują się szyby. Na palcach idziemy
przez wonne krzewy malin, na palcach liczymy na siebie, czy aby
nikt nie zgubił się w nocy (a była noc nieokreślona, jak układanie
kołdry, albo kopenhaski sweter – o ile takie są). Tej nocy. Wyjście.

Na schodach, w delcie pewnej rzeki. Zdecydowanej rzeki,
stanowczej rzeki, rzeki ciemnej i cienkiej. Bo będę teraz pisał
od palca do krzesła – to, kiedy idziesz od końca, od zakończenia
dramatu, o którym wiesz już wszystko, bo narracja rozpływa się
dokładnie na tafli oka. Tego samego. Wyjście

z domu. Migotające
światła, ciepłe głowy
ludzi. Jak te uśmiechy
bandażowane snem,
po bardzo dużej ilości

LSD. Koda. Wyjście. Lepiej Się Dotknąć. Ludzie Szukają
Demonów. Kanibalizację nam chcą zrobić, to i wychodki
zniszczymy. Taka jesień. Wejście

w dom. Doom. Obecność
ciężkich maszyn, pyłu po
podziałach. Chleba. Dość.

2.

Albowiem narracja rozpływa się w ustach.

3.

I znika. O czym już pisałem.

Twoja ocena
Tomasz Pułka

Wiersze popularnych poetów

Kochankowie

Ledwo dziewczyna przyszła z daleka, — Dreszcz go obleciał skrzydlaty. Zatrzepotała martwa powieka, — I z grobu wyjrzał na światy. — «Dobrze, żeś przyszła! Gniję daremnie, Własnego niepewny cienia! Gdziem jest, że oto — nie ma mnie we mnie? Są tylko moje cierpienia. Powiedz —…

Utopia

Wyspa na której wszystko się wyjaśnia. Tu można stanąć na gruncie dowodów. Nie ma dróg innych oprócz drogi dojścia. Krzaki aż uginają się od odpowiedzi. Rośnie tu drzewo Słusznego Domysłu o rozwikłanych wiecznie gałęziach. Olśniewająco proste drzewo Zrozumienia przy źródle, co się zwie Ach Więc…

Anioł

Czemu leciał tak nisko ten anioł, ten duch, Sięgający piersiami skoszonego siana? Wiatr rozgarniał mu skrzydeł świeżący się puch, A od kurzu miał ciemne jak murzyn kolana. Włos jego — hartowana w niekochaniu miedź! Oczy płoną miłosnym nieskalane szałem! Snem wezbrała mu w skrzydłach niewiadoma…