W przerwie między bankami jest gorący czerwiec,
chwieją się wierzbówki. Możemy przejść przez nie,
zostawiając wszystkie osobiste rzeczy na murku.
A jak nas okradną — w sensacyjnej glorii, sam na sam
z troskami, miotełką rumianku pod palcami stóp?
Płomień przyszedł po nas, oddychał inaczej.
Pod nogami trzaski, metal jakby śpiewał.
Zanim pierwszy kamień dotrze na dno stawu,
będę znowu sobą, a ty będziesz mną,
gazety napiszą o rozpadzie tkanek,
wiosną obejrzymy wycielenia bobrów,
plagę ślepych moli świtem w Białołęce.
I jak zwykle powiesz: zawsze ci mówiłem,
że się nie nadaję wcale do tej pracy,
aż się naprawdę nadawać przestałem.