I kiedy wreszcie nocą siadamy pod akacjami,
mój język jest najciemniejszy, mimo że mówię o kolibrach,
a obok nas, w blokach, smażą ziemniaki, słychać sobotni śmiech,
jest niebiesko od telewizorów: kamera kocha Bartka,
kamera kocha Olę. Rano czytałam wiersze i jeden właśnie mi się przydał,
ziemio coś tam coś tam, dzbanku pełen błota i że świat
jest niewyobrażalny. Dobra – myślę i przechwytuję
twoją składnię. Dobra – i emituję tysiące dzikich mrówek,
które mi łażą wzdłuż kręgosłupa, a potem przechodzą na ciebie
całymi stadami. Wszystkie one słuchają, każda na swój sposób,
jednej dziwnej melodii. Siedzimy tu pozawijani w płaszcze
jak Beduini, że tak powiem – bezradni od strony pojęciowej.
Wskoczyliśmy w czarodziejski neon. Co teraz?
W mieście silników są korki od świtu do świtu.