ANAMNEZY
Szło na nas szczęście i szło nieszczęście —
jak zwykle za rączkę, jak zwykle to pierwsze
wpuszczaliśmy chętniej, zasłaniając oczy.
To drugie znów psuło jak niegrzeczna siostra,
co patrzy zza rogu na pokój, gdzie życie
dopiero się budzi, żeby pomyszkować.
Kiedy smutek zerwał srebro w twoich oczach
oddać ciała w komis mieliśmy ochotę,
ty mnie, a ja tobie, ty mnie, a ja tobie.
O niczym więcej nie chcieliśmy słyszeć
w małych księgarniach, gdzie kelner o świcie
podpala knoty w kremowych słoikach.
Tak jakby dopiero okoliczność ognia
nadawała książkom ten konkretny wymiar
o wiele wolniej niż amanci w filmach.
Przez szybę dostrzegły nas twe przyjaciółki
zbyt piękne w zbyt czarnych jak krew z nosa płaszczach.
Nie chcę ich rezerwy, fałszuję jak one.