- Jezus w zakładach Kruppa
W Essen, w zakładach Kruppa,
śód kolosów żelaza i stali,
pośród zabawek śmierci,
w hucie — płonącej hali —
znaleźli w noc wigilijną
dziecko śród prochu i bomb,
w Essen — w kolebce śmierci,
w zakładach Kruppa et Comp.
Ujrzeli nagle w kąciku
ludzie z wieczornej zmiany
ludzki pomiot maleńki
zgubiony czy zapomniany.
A właśnie gwiazdka zabłysła
pierwsza — tak jak w Betlejem,
i błysk jej zabłąka! się w bomby,
w kul i granatów knieje.
Dziecko leżaio na hali
śród brudnych kombinezonów
i ludzie się dziwowali,
aż ktoś wyszeptał — jak Jezus…
I groza przeszła po ludziach,
i dreszcz jak w olbrzymi upal…
i się przerwała na chwilę
produkcja w zakładach Kruppa.
Stanęły na chwilę maszyny,
coś ludzi chwyciło za gardło…
cisza, jak bomba największa,
zawisła — i hala zamarła…
zamarły fabryczne kominy, tryby,
mioty, spirale, wyciągi, miechy
i formy, motory, odlewnie, centrale…
i poszła wieść dziwna po ludziach,
i przerazili się ludzie
straszną i wielką wieścią
o dziecku u Kruppa i cudzie —
Jak na manifest straszliwy
przed halą zbierał się lud
i dziecko widziało ludzi,
i ludzie widzieli cud.
O zmiłowanie prosili,
klękali —
w piersi się bili,
płakali…
Aż nagle przyszła wiadomość –
w ludzkie trafiła mrowie —
Do Essen — zakładów Kruppa,
trzej zdążają królowie…
A tutaj zmrok wigilijny,
a gwiazdka blask srebrny sieje,
a tutaj królowie zdążają…
Cud… cud… jak Betlejem.
Zakołysały [!] tłumy
jak fale, rozbite rafą,
nagle uderzył w ciszę
z głównej centrali megafon —
— Trzej przyjeżdżają królowie
(megafon wyrzucał słowa) —
do śmierciotwórczej kolebki
królowie jadą — po towar…
Wszystkie zmiany do pracy —
Święto w przyszłą niedzielę.
Królom potrzebne bomby,
miny, kartacze, szrapnele…
Ochoczo ruszyły tłumy
do hal, do hut i do bomb.
Wszystkie zmiany przy pracy
w zakładach Kruppa et Comp.
I taśmy stalowe trzeszczą,
żar ognia i krwisty upal…
i zapomniany został
Jezus w zakładach Kruppa…
- Cud w okopach
Czekała trwożna Europa,
co tamci zrobią… w okopach.
A tamci wszyscy w okopach
czuli zmęczenie w stopach –
czuli znużenie w kościach,
w oczach-— w sercach — we krwi
I już nie liczyli ataków,
i nie liczyli dni…
Sztab kreślił kreski czerwone,
wył w telefony polowe,
ktoś krzyczał w złamaną słuchawkę –
Baczność — wszystko gotowe…
W okopach garbiły się barki,
cykały złaknione zegarki,
coś rozbłysło na skręcie,
rosło w linii napięcie.
Żyły tętnią, na skroniach,
mapy żarzą się w dłoniach,
oczy mrużą się wściekle,
w pulsach tętni i drga,
wszystko we krwi dygocze,
by już krzyknąć: „Hurra”…
już wycykał zegarek
beznadziejność i smutek,
w błędnym kręgu latarki
wskazał równą minutę
Zaraz atak — wnet ruszą
z bagnetami na drogę,
zaraz runą na siebie
ludzkie linie dwie wrogie,
zaraz weżrą się w siebie,
zaraz w siebie się wczepią,
w bruzdy ostrza zanurzą,
krwią się oczy oślepią.
Zaraz wgryzą się wściekle
kolby, ostrza i palce,
zaraz ludzkie dwie fale
w czarnej zderzą się walce.
Jeden sztab jest gotowy,
drugi sztab uprzedzony
i czekają na alarrn
ludzkie linie — dwie strony.
A tu zmrok już zapada
nad odcinek liniowy.
Patrzcie — gwiazdka zabłysła —
wieczór jest — wigilijny.
Palce twarde na cynglach,
nerwy — charty puszczone,
serce — łomot i gnanie,
oczy — kręgi czerwone —
niech zakrzykną — niech puszczą,
jak się urwą psy ludzkie,
w drganie, bicie i kłucie,
krwawą siejbę i młóckę…
Trrrr… telefon i sygnał,
strzał — z okopów ich wygnał.
Sygnał w serce się wwiercił,
już ruszyli ku śmierci…
Idą, idą dwa wrogi,
by się spotkać w pół drogi,
krok się wali i pali,
dłoń na kolbie i loncie,
i w tę noc wigilijną
cud się zdarzył na froncie.
Bo gdy przyszli w pól drogi
ludzkie psy — ludzkie wrogi –
zatrzymali się nagle,
ktoś w szeregach pęd zmącił,
coś przejrzeli… ujrzeli…
ktoś broń z dłoni wytrącił…
i gdy doszli do siebie
już rozpędu ostatkiem —
zamiast życia połamać —
łamali się… opłatkiem,
ręce sobie ściskali,
na ramionach płakali,
rozmawiali o domach,
jak ktoś z bratem lub synem…
………………………………….
a ze sztabu dzwoniono —
znów wbiliśmy się klinem…